Wiadomości

gru04

Polska/ Czy wrócą do kraju dzieła sztuki

Szacuje się, że w trakcie II wojny światowej straciliśmy łącznie ponad pół mln dzieł sztuki. Po upadku Powstania Warszawskiego z Polski wyjeżdżało z jednej ulicy po 20 ciężarówek wyładowanych po brzegi dziełami sztuki - powiedziała PAP historyk, publicystka dr Magdalena Ogórek.

PAP: Kilka dni temu ministerstwo kultury ogłosiło, że udało się wycofać z aukcji w londyńskim domu Sotheby's obraz Henryka Siemiradzkiego "Taniec wśród mieczów". Co musi się stać, żeby obraz powrócił do Polski?

Magdalena Ogórek: Trzeba przywołać tutaj historię tego obrazu, żeby w pełni na to pytanie odpowiedzieć. Na początku podejrzewano, że mamy do czynienia ze stratą wojenną, bowiem obraz Siemiradzkiego widnieje w katalogu strat wojennych MKiDN, jednak po dogłębnym zbadaniu losów obrazu okazało się, że jeszcze w 1953 roku dzieło Siemiradzkiego było w Polsce. "Taniec wśród mieczów" funkcjonował w rejestrze zabytków ruchomych i prawdopodobnie, wszystko na to wskazuje, opuścił Polskę w sposób nielegalny, więc tak czy owak musi zostać Polsce zwrócony.

Dla nas ta aukcja w Londynie była podwójnie przykra, ponieważ niezwykły malarz, ogromny patriota, Henryk Siemiradzki został skatalogowany razem z malarzami rosyjskimi. Jestem również przekonana, że kilku rosyjskich kolekcjonerów już chciało ten obraz nabyć; z kolei niemiecki kolekcjoner, który ten obraz wystawił - myślę, że w pewnym sensie sondował rynek, czy można takiego nielegalnie niewątpliwie pozyskanego Siemiradzkiego pokazać na publicznej aukcji. Teraz w tej sprawie wypowie się sąd angielski.

Chciałabym jednak podkreślić, że i tak w tej sprawie zadziało się bardzo wiele, ponieważ ministerstwo kultury do samego końca walczyło o to, żeby zdjąć ten obraz z aukcji. Słyszałam też, z nieoficjalnych źródeł, że był przygotowany plan awaryjny, gdyby działania ministerstwa zawiodły, z odsieczą miał ruszyć polski ambasador.

PAP: Co się takiego wydarzyło w ostatnim czasie, że coraz więcej utraconych dzieł sztuki powraca do Polski?

M. Ogórek: Wiele kwestii składa się na to, że w sprawach restytucyjnych obserwujemy ewidentny przełom, co jest oczywiście wspaniałe i wszystkich cieszy. Otwiera się szansa by polskie dobra kultury szybciej wracały do Polski. Z czego to się wzięło? Kiedy w przestrzeni publicznej zaistniał, w sposób bardzo donośny temat reparacji, natychmiast w przestrzeń międzynarodową popłynęła pewna narracja, którą przekazał polski rząd. Co to spowodowało? To, że zaczęto powracać do prawdy historycznej, tej rzeczywistej, nie tej sfałszowanej - bo przecież walczyliśmy z przekazami "polskie obozy koncentracyjne", walczyliśmy z taką narracją historyczną bardzo często krzywdzącą dla nas i kłamliwą. W skutek podjęcia kwestii reparacji, nagle cały świat zaczął wracać do tematu II wojny światowej, do tego jak wyglądała naprawdę - do faktów historycznych. Dlatego też nagle, po bez mała 70 latach, Europa i świat na nowo usłyszały o bezmiarze krzywd, jaki okupant niemiecko-austriacki - bo ja zawsze podkreślam, że o Austriakach także należy pamiętać - wyrządził nam podczas II wojny światowej.

PAP: Ale sprawa reparacji wojennych traktowana jest też często jako "igrzyska dla gawiedzi"...

M. Ogórek: Sprawa reparacji wróciła dzięki temu, że my coraz bardziej jesteśmy świadomi, co utraciliśmy, co nam zrabowano. I kiedy w przestrzeń publiczną idzie informacja o utraconym obrazie, natychmiast do akcji przystępują internauci. Dom aukcyjny Sotheby's zasypany został tweetami, zmobilizowała się społeczność internetowa i w rezultacie także tych działań obraz Henryka Siemiradzkiego "Taniec wśród mieczów" został wycofany z licytacji. Oprócz działań urzędników, ministerstwa zaistniała tutaj ogromna presja medialna - działania twitterowiczów, dziennikarzy, blogerów itp.

Tego typu mobilizacja w mediach społecznościowych wcześniej zdarzyła się podczas akcji "German Death Camps", która miała na celu walkę z dezinformacją i powtarzającym się w światowych mediach kłamliwym zwrotem "polskie obozy zagłady". Internauci wklejali okolicznościowe grafiki na facebookowy profil niemieckiej ZDF. Przekonaliśmy się, że taka presja może zrobić bardzo wiele.

PAP: Ile mogliśmy utracić dzieł sztuki w trakcie II wojny światowej?

M. Ogórek: Niemcy zrabowali całe morze dzieł sztuki. Szacuje się na ten moment, że podczas II wojny światowej, straciliśmy łącznie ponad 0,5 mln dzieł sztuki. Większość z nich jest zaginiona i prawdopodobnie, nigdy ich nie odzyskamy, jednak przekaz polskiego rządu sprawił, że na Zachodzie zaczęto bardziej zastanawiać się nad tym, co trzyma się w domu.

Pamiętajmy, że dzieła sztuki to nie tylko obrazy; mówimy o numizmatach, bardzo cennych zbiorach bibliofilskich, meblach - jednym słowem będzie to wszystko, co podciągamy pod wymiar cennego dla Polski dziedzictwa narodowego. Nazwać te dobra z imienia i z pochodzenia, potrafiliśmy w ponad 63 tys. wypadkach i tyleż funkcjonuje w bazie strat wojennych ministerstwa kultury. Ktoś może spytać, czemu tak mało, skoro mówi się o skali ponad półmilionowej?... Odpowiedź jest bardzo prosta, po pierwsze Niemcy spalili mnóstwo dokumentów niszcząc dowody swojej grabieży i zbrodni. Po drugie, mnóstwo dokumentów przepadło samoistnie podczas wojny, ale też np. nie było takiej tendencji, żeby podczas dwudziestolecia międzywojennego katalogować np. kolekcje prywatne. Okazało się, że nawet nie wiedzieliśmy, co było w zasobach muzeów. Czasem po 1945 roku trudno było ustalić, co było w niektórych muzeach przed wojną, dlatego tak trudno było oszacować straty.

Spróbuję to przedstawić obrazowo, gdy upadało Powstanie Warszawskie to tzw. "drugi, trzeci garnitur" okupanta niemieckiego wchodził do prywatnych kamienic przy Krakowskim Przedmieściu, czy dalej w stronę Starówki i wynosił wszystko, co tylko tam znaleziono. Skalę pokazują nam opisy świadków, że np. z jednej ulicy po 20 ciężarówek wyładowanych po brzegi dziełami sztuki, wyjeżdżało w niewiadomym kierunku. Mówimy tutaj tylko o jednej ulicy, w jednym mieście - gdy sobie wyobrazimy jak wyglądał ten szaber na terenie całego kraju to pojawia się obraz bardzo zatrważający.

PAP: Jakie znaczenie ma dla Polski odzyskiwanie utraconych dzieł sztuki?

M. Ogórek: Niemiecka polityka wychodziła z założenia, że aby zniszczyć naród do końca, należy wyszarpać mu duszę, zniszczyć jego tożsamość do fundamentów. A dusza narodu, tożsamość narodowa, to są m.in. wspólne dobra narodowe, na te dobra narodowe składają się dzieła sztuki. W momencie, kiedy płonie to nasze dziedzictwo, kiedy ono jest niszczone i rabowane, to powstaje niesamowita i bardzo głęboka rana, do dziś niezagojona, jątrząca się już przez ponad 70 lat.

To są ogromne straty - za każdym takim obrazem, dziełem sztuki, stoi albo niezwykła historia muzealna, albo dramat rodzinny. Bardzo często te obrazy mają dosłownie krew na ramach. W większości przypadków było tak, że za tymi zrabowanymi dziełami sztuki stały straszne dramaty. Gdy wraca, chociaż jeden z nich, pojawia się szansa, że ta rana, która ciągle się jątrzy, zostanie, choć w małym stopniu zabliźniona. To jest patriotyczny obowiązek każdego z nas, by walczyć - jeżeli jest taka możliwość - o odzyskanie dóbr narodowych. O zrabowanych polskich dziełach sztuki traktuje moja książka "Lista Waechtera", która ukaże się około 10 grudnia.

PAP: W jaki sposób każdy z nas ma o to walczyć?

M. Ogórek: Ważne jest, żeby popularyzować wiedzę na temat utraconych dzieł sztuki, strat wojennych dziedzictwa kulturowego; a tę możliwość w dobie internetu, mediów społecznościowych każdy ma praktycznie w zasięgu ręki. O skuteczności takich działań już mówiłam.

Jakiś czas temu, z ministerstwa kultury wyszedł bardzo ważny przekaz, że strat wojennych się nie wartościuje. To nie jest tak, że obraz, który jest wart 20 mln dolarów i ten, który jest wart 2 tys., różnią się i jeden jest gorszy, drugi lepszy - każda strata jest tak samo ważna i trzeba o tym pamiętać.

PAP: Jak pani ocenia politykę rządu po 1989 roku w tej kwestii?

M. Ogórek: Zaraz po 1989 roku to nie był popularny temat. Jak państwo polskie, III RP traktowała ten obszar wojny o tożsamość narodową, pokazuje chociażby to, że do odzyskiwania dzieł sztuki oddelegowane były dwie, trzy osoby; co przy takiej skali strat wyglądało dość groteskowo - jak przelewanie morza łyżeczką do herbaty. Na pewno trzeba było pomyśleć wcześniej o dodatkowej instytucji zewnętrznej, ponieważ jak praktyka III RP pokazała, przez ponad ćwierć wieku dyplomacja polska nie sprawdziła się, delikatnie mówiąc, na tym polu.

Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)

autor: Katarzyna Krzykowska


 

Pozostałe

Ta strona wykorzystuje pliki 'cookies'. Więcej informacji